PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=9673}

Pod słońcem szatana

Sous le soleil de Satan
5,8 803
oceny
5,8 10 1 803
6,3 6
ocen krytyków
Pod słońcem szatana
powrót do forum filmu Pod słońcem szatana

Ależ to skopany film!
Ależ mam problem z jego ocenieniem...

Po kolei. Montaż nie zawsze udany, ale to tam pal huk. Najgorsze, że ten
film jest przesiąknięty literaturą do tego stopnia, iż dialogi są mało
filmowe, sceny z ich udziałem teatralne, a pierwsze pół godziny cały czas
tylko bohaterowie nawijają i czysto filmowo nic się nie dzieje. Scena
morderstwa i w ogóle cały początek z udziałem Mouchette bezpłciowy,
niewiarygodny, nieciekawy. Jakby wziąć kamerę, aktorów i kazać im czytać
powieść z podziałem na role. Jakiś dziwny teatr czy coś. Takie odniosłem
wrażenie, przez co początku zupełnie nie kupuję. Brakiem pomysłu na
wprowadzenie bohaterów mi to śmierdziało, na rozpoczęcie historii, na
przedstawienie widzowi świata filmowego. O!

Jednocześnie od pierwszych sekund film bronił się przed zignorowaniem go.
Aktorstwo, to po pierwsze. Kreacja Depardieu moim skromnym zdaniem
WYBITNA. Jego osoba, wydawać się mogło, zupełnie nie pasowała do tej
roli, a jednak postać pełnego wątpliwości, bólu wewnętrznego, kruchego
księdza oddał tak wiarygodnie, że na długo ją zapamiętam. Tak samo, jak
samą historię.

Film pod względem dramaturgii oraz treści w dalszej części tak mocny, że
ostatnie trzydzieści minut nieustannie miałem ciary, a gęsia skórka
trzymała się jeszcze dwie godziny po seansie.

Oświetlenie może niedoskonałe, ale pojedyncze, punktowe lampy
rozświetlające mroki kościelne znakomicie oddają nastrój fabuły.

I fantastyczne zamknięcie...


Pomimo pewnych moich wątpliwości oraz niedoskonałości filmu, postanowiłem
przyznać mu znak jakości „KYRTAPS Poleca!”.

użytkownik usunięty
KYRTAPS

Surowa sceneria, naturalizm oraz punktowe oświetlenie, doskonale podkreślają wewnętrzne męczarnie ojca Donissana, który usilnie
próbuje odnaleźć sens swej kapłańskiej posługi.
No cóż, do poziomu "Dziennika wiejskiego proboszcza" Bressona, czy "Gości Wieczerzy Pańskiej" Bergmana trochę brakuje, jednak do ulubionych go dodam, bowiem na pewno do niego wrócę..

KYRTAPS

Ciekawa, nietuzinkowa analiza filmu. Też czułem teatralność początku.

ocenił(a) film na 6
KYRTAPS

Monologi w tym filmie były tak koszmarne, że uważałam go za najgorszy przeintelektualizowany gniot.. Słowo w tym filmie, trąci młodopolską manierą.
Poruszyła mnie jednak gra Depardieu i to jak oddał ból, jakim jest wiara. Taka rozpacz wiary, która na co dzień widzi zło tego świata i nie umie mu zapobiec. Duszę oddał, aby chłopiec zmartwychwstał. W tym świecie trzeba być takim jak jego przełożony, którego podejście do świata było hedonistyczne, aby nie utracić wiary. Albo być, jak w tradycji prawosławnej ,,bożym szaleńcem". Inaczej się nie da żyć w świecie pełnym cierpienia i bożej obojętności. Dla mnie to uświadomił sobie ksiądz grany przez D.
Dalej uważam, że film jest przeciętny, ale to podobieństwo do ,,Dżumy" A. Camusa i ojca Paneloux, i poruszony problem: teodycea kontra człowiek wierzący jest przejmujące.

epilenka

Przyznam, że nie cierpię słowa przeintelektualizowany i gniot (na szczęście nie użyłeś pseudointelektualny, czy pseudoartystyczny, bo to była już całkiem koszmarna wypowiedź), to najbardziej bezsensowne słowa używane w krytyce. Te dialogi był bardzo francuskie (zdaje się, że są one 1 do 1 zaczerpnięte z powieści), do tego reżyser zrobił woltę i w drugiej części prawie z nich zrezygnował. Wszytko to było zamierzone, w innych jego filmach, które dążą do realizmu są one bardzo naturalne. Ostatnio pokazywali jego film "Lulu".

A jak myślisz jak by wyglądały dialogi w ekranizacji Camusa? Podobnie. A podstawą filmu jest powieść Bernanos, pisarza religijnego. Jeśli nie podobały ci się dialogi odsyłam do innej jego ekranizacji "Dziennik wiejskiego proboszcza". Tam prawie nic nie mówią. Reżyser wywali prawie wszytkę powieściowe dialogi.

ocenił(a) film na 3
brava

Ostentacyjnie metafizyczny w formie, w treści kurczowo trzymający się średniowiecznych poglądów niczym mnie nie zaintrygował nawet jeśli ,,francuskiemu emigrantowi" niewiele można zarzucić. Pomieszczone w nadmiarze w pierwszej części dialogi/monologi brzmią fałszywie i były dla mnie swoistym wyzwaniem by wytrwać do końca za co nie zostałem <nagrodzony>.
Good night, and good luck, esforty.
3/10

ocenił(a) film na 7
esforty

"Ostentacyjnie metafizyczny w formie" - to chyba przytyk. Rozumiem, że ta metafizyka zbyt tu bije po oczach, za bardzo drażni. Cóż, mnie w filmach drażni raczej bezmyślność, banał, sztampa; natomiast ostentacyjna metafizyka tego filmu mnie urzekła. "... kurczowo trzymający się średniowiecznych poglądów" - konkretnie których?

ocenił(a) film na 3
distantvoice

UWAGA SPOJLER:
Przecież cały ten filmowy, zgoda że poprzedzony literaturą, koncept wywiedziony jest ze średniowiecza, z katolickiego dogmatu zakładającego istnienie szatana. Tu przedstawionego pod postacią handlarza koni. Szczęśliwie rogów, kopyt tudzież ogona widzom oszczędzono. Oto Donissan, w końcu ksiądz, żarliwiej wierzy/lęka się szatana, dopiero potem zaczyna się wiara w Boga. Obok tej wiary rządzi nim strach, że Bóg go odrzuci bo jego Bóg za złe karze... Potem mamy jeszcze zmartwychwstanie chłopca po uniesieniu go ku niebiosom przez ojca Donissana. Sam tytuł filmu też jest jakimś tropem. A jak jeszcze ,,polecę bo bandzie" to w filmie w istotny sposób zarysowany jest wątek usiłowania zbawienia morderczyni co silnie koresponduje ze średniowiecznym poglądem, iż całe zło świata od kobiety się bierze.
Nie posiadam kwalifikacji teologicznych,nie jestem egzegetą Pisma Świętego, a jednak mam wrażenie, poparte incydentalną lekturą pism Księży Bonieckiego i Tischnera, iż Kościół drugiej połowy XX w. obywa się bez wyżej wymienionych atrybutów, że piekło i niebo to nie są jakieś miejsca a bardziej sytuacją wewnętrzną człowieka, że Bóg daje nam do zrozumienia, iż mamy żyć jak ludzie, którzy dają sobie radę bez niego...
"Ostentacyjnie metafizyczny w formie" to rzeczywiście inwektywa. Źle znoszę nadmiar metafizyki w filmie, co innego kiedy tej jest szczypta jak powiedzmy u Kieślowskiego. Ukłony, esforty..

P.S. Ktoś maluje drzewo inny widzi pustkę miedzy gałęziami.

ocenił(a) film na 7
esforty

Nie wiązałbym koncepcji szatana wyłącznie z myślą średniowiecza. Ogólnie - utożsamianie myśli średniowiecznej z naiwnym chrześcijaństwem jest częstym błędem. Sama koncepcja szatana jest też starsza. Rzecz jasna - sposób przedstawienia szatana może tu nasuwać pewne skojarzenia, ale może przywoływać też skojarzenia inne. W dziejach kultury uznawanej za wysoką często przecież sięgano po ten koncept - według mnie film Pialata wpisuje się raczej w tę tradycję. Poza tym z takim odczytaniem tego filmu - jakkolwiek oczywiście uprawnionym (jak każde) - tj. z sugestią, że kurczowo trzyma się wspomnianych - lub nawet innych - poglądów, trudno byłoby się zgodzić komuś, komu postać reżysera nie jest zupełnie obca.

Ktoś maluje las, inny widzi pojedyncze drzewa.

esforty

"Ostentacyjnie metafizyczny w formie" - reżyser nie jest wcale taki ostentacyjny, bo dla mnie główny bohater może i raczej ma zaburzenia psychiczne. Nie będę się nad tym rozwodził bo pisałem o tym w innym wątku, ale nie jest tu nic oczywiste. Zresztą gdyby chciał być ostentacyjny wiernie przeniósłby powieść Bernanos na ekran np. zmienił postać szatana, który w powieści ma wszystkie atrybuty jak ogon, rogi i kopytka.

Mi te dialogi wcale nie przeszkadzały, ale wieże że mogą. Więc w to nie wnikam. Ale nie widzę w nich niż fałszywego, są odpowiednie dla danej postaci. Dla mnie to był celowy anachronizm. Jakby nie było jest to reżyser stawiący zwykle na realizm, odejście od niego było zamierzone i jak dla mnie ciekawe.

Na marginesie próbowałem sprawdzić, ale nigdzie nie znalazłem potwierdzenia żeby Pialat był osobą religijną, wiec raczej nie jest to film religijny, a o religii. Reżyser odnosi się zręcznie do innych twórców poruszających się po tematyce religijnej i robi to po swojemu. Pewnie dla ciebie to nie było interesujące, ale ja oglądałem z dużym zainteresowaniem. Dobre kino.

ocenił(a) film na 3
brava

To &lt; Średniowiecze&gt; użyte jako synonim owego naiwnego chrześcijaństwa, pasowało mi do konstrukcji wypowiedzi.Jakkolwiek wiem skądinąd, iż instytucja szatana ma znacznie starszy rodowód. Rzeczywiście nie mam serca do tego filmu i nie odpiszę się od wyrażonej wyżej opinii choć jednocześnie mam świadomość, iż nie jest ona powszechna.
Wariant, w którym ksiądz Donissan ma zaburzenia psychiczne nie przekonuje mnie zupełnie.Co zrobić wówczas ze sceną wskrzeszenia, i relacją Donissana ze swym przełożonym/przyjacielem, pozbawioną dystansu ze strony tego drugiego. Upieram się przy określeniu ,,Ostentacyjnie metafizyczny w formie" bo przecież walka z szatanem o duszę dziewczyny ma tylko metafizyczny rys.
Obydwaj Panowie wskazujecie na osobę reżysera, dla którego "Pod słońcem szatana" to dokonanie bardzo niestandardowe w dorobku i tym ciekawsze dla znających inne jego filmy. Ja znam jedynie ten tu omawiany tytuł. Spróbuję dotrzeć do innych, może to złagodzi moją niechęć dla tego filmu. Ukłony, esforty.

P.S. Przepraszam, że do Waszych wpisów odniosłem się w jednym miejscu.

esforty

Za zaburzeniami psychicznymi przemawia to, że bohater prowadził ascezę i umartwianie (chłosta i włosiennica), co raczej na pewno miało wpływ na psychikę postaci, dodatkowo jest ona bardzo religijna. Inna sprawa, że sytuacja z diabłem jest wystylizowana na ulubiony obraz głównego bohatera, jest o nim mowa na początku filmu oraz wisi w biednym domu księdza na końcu filmu. To tak jakby podświadomość księdza nałożyła obraz na spotkanie z diabłem. Co do wskrzeszenia nie mamy pewności, czy chłopiec umarł, bo dowiadujemy się tego od prostych rolników i innego wiejskiego księdza, czyli wcale mógł nie być martw. Swoją drogą cuda zdarzają się najczęściej wśród prostych ludzi, a z dzisiejszej perspektywy wielu świętych to ludzie, którzy mieli zaburzenia psychiczne. Przełożony był jak sam mówi księdzem urzędnikiem, i jak wspominał uważał, że bohater nie nadaje się na księdza. Spotkanie z dziewczyną ma bardzo odrealniony charakter, i patrzymy na nie oczami księdza, który ma moim zadaniem zaburzone postrzeganie rzeczywistości. Od spotkania na pustkowiach reżyser przestaje się bawić w przyczynowo-skutkowość, wszytko przypomina majak seny, niemal koszmar.

Na marginesie, określenie ,,Ostentacyjnie metafizyczny w formie" jest bezsensowne w stosunku do filmu religijnego/o religii, bo metafizyka nie ma nic wspólnego z religią. Pewnie mylisz metafizykę z mistycyzmem, to częsty błąd.

Tak sprzałem na twoje oceny, i tak myślę, że inne film tego reżysera też ci się nie spodobają. Choć może się mylę.

ocenił(a) film na 7
brava

"Za zaburzeniami psychicznymi przemawia to, że bohater prowadził ascezę i umartwianie (chłosta i włosiennica), co raczej na pewno miało wpływ na psychikę postaci, dodatkowo jest ona bardzo religijna. Inna sprawa, że sytuacja z diabłem jest wystylizowana na ulubiony obraz głównego bohatera, jest o nim mowa na początku filmu oraz wisi w biednym domu księdza na końcu filmu. To tak jakby podświadomość księdza nałożyła obraz na spotkanie z diabłem. Co do wskrzeszenia nie mamy pewności, czy chłopiec umarł, bo dowiadujemy się tego od prostych rolników i innego wiejskiego księdza, czyli wcale mógł nie być martw. Swoją drogą cuda zdarzają się najczęściej wśród prostych ludzi, a z dzisiejszej perspektywy wielu świętych to ludzie, którzy mieli zaburzenia psychiczne. Przełożony był jak sam mówi księdzem urzędnikiem, i jak wspominał uważał, że bohater nie nadaje się na księdza. Spotkanie z dziewczyną ma bardzo odrealniony charakter, i patrzymy na nie oczami księdza, który ma moim zadaniem zaburzone postrzeganie rzeczywistości. Od spotkania na pustkowiach reżyser przestaje się bawić w przyczynowo-skutkowość, wszytko przypomina majak seny, niemal koszmar"

Jakże modne i bezpieczne sprowadzenie tajemnicy ludzkiego losu do racjonalistyczno-psychiatrycznego banału; ta choroba - jak widzę - pożera umysły coraz chętniej i skuteczniej, a wyobraznia i tajemnica odchodzą do lamusa bocznymi drogami. Pewnie ze wstydu. Takie wyjaśnienie na kolanie wszystkich gestów i sytuacji gwałci całą radochę z oglądania filmu, wypacza jego sens, omija warstwę uczuciową i filozoficzną która była mięsem książki Bernanosa (a film jest jej dość wierny), nie wspominając już o dramatycznie nudnej i pospolitej tendencji zabijania w sztuce (i w życiu) wszelkich śladów tajemnicy (bez względu na to, czyś wierzący czy nie), sprowadzania życia do poziomu tabliczki mnożenia i chodnika. Film Pialata, Bunuel, Pasolini - jeśli ktoś szuka u nich tylko "prawdy" rozumem spłodzonej, to jakby dostał pod mordę pyszną, z czterema serami i mnogością przypraw pizzę a zjadł z niej tylko szynkę

Bezsenny84

Czy napisałem coś czego nie ma w filmie? Nie. I nie widzę w tym nic modnego, w filmie jest tajemnica, którą reżyser racjonalizuje. Jeśli dobrze znasz filmografie Pialata to wiesz, że był reżyser bardzo racjonalnym, trzymającym się realizmu (ten jeden film jest całkiem inny od reszty). Sama książka a jak widzę ją czytałeś to wiesz, że to ramota, wybryk młodego pisarza, bardzo daleko jej do "Dziennika wiejskiego proboszcza". Gdyby reżyser był wierny to wyszedłby z tego straszny kicz. Reżyser bawi się tekstem i to widać. Pialat daje widzowi dwie możliwości są siły nadprzyrodzone, dotyk diabła czy boga lub to co widzimy jest projekcja ludzkich pragnień lub oczekiwań, na cud, na diabła. Tak czy inaczej ten film jest bardzo dziwny, dlatego ma tak skrajne oceny... Dodam tylko, że Bunuel to mój ulubiony reżyser. Nie wiem o co masz takie pretensje...

ocenił(a) film na 7
brava

Jeśli filmy Pialata przeciekają tzw realizmem to chyba tylko z powodu cieńkich budżetów z jakich powstały; mniej interesuje mnie nazewnictwo, bardziej- rozumienie, a ono podpowiada mi, że ta cała "realistyczna" strona życia była tylko przykrywką dla świata uczuć i emocji nie do końca nazwanych, ulotnych, grawitujących ku czemuś, co górnolotnie można by określić mianem "ducha" ( ja naprawdę nie widzę różnicy między kinem jego a tym Bressona i Dreyera); "Pod słońcem..." jest jakby pełbym rozwinięciem prób które nigdy nie ujawniły się w pełni, tylko dojrzewały, nabierały siły wyrazu, szukały odpowiednio skrojonego do potrzeb tematu. Jasne, film można interpretować i na 103 sposoby (każdy kolejny coraz bardziej absurdalny) , tylko - po co? Z każdym kolejnym filmem dało się odczuć, że Pialat rzyga już poetyką ulicy, że na niej świat się nie kończy, że można grzebać głębiej i mądrzej, że nie samym chlebem człek żyje. To film w 100% religijny, i szkoda go spłaszczać do poziomu portfela i chodnika, tym bardziej, że współczesny świat - ze strachu? - depta zarówno wyobraznię jak i granice tajemnicy, karząc nam z notesem i ołówkiem w ręku racjonalnie wyjaśniać byle pierdnięcie aktora na ekranie( można umrzeć z nudów). Większość ludzi patrzy w chodnik, Pialat patrzył w niebo ( w gwiazdy?). Za to go lubię

Bezsenny84

"ja naprawdę nie widzę różnicy między kinem jego a tym Bressona i Dreyera" a powinieneś, bo o ile oni dwaj co najwyżej nawiązywali do swoich filmów to Pialat bawi się różnymi nawiązaniami do ich kina, do konkretnych scen, próbuje ich naśladować na różne sposoby. Zresztą oni dawaj tworzyli całkiem odmienne - kino Bresson było kinem religijnym, a za to Dreyer tworzył film o religii, o represyjności instytucji kościoła zwłaszcza wobec kobiet. Najbardziej frapującym jego filmem pozostaje "Słowo", jest on jednocześnie jakby wyznaniem wiary, a kpiną z niej. Trudno stwierdzić czy reżyser jest poważny czy nie, nie dziwi wtedy, że jego największym fanem i naśladowcą jest von Trier.

"Jasne, film można interpretować i na 103 sposoby (każdy kolejny coraz bardziej absurdalny)" - piszesz o absurdzie, ale nie podważyłeś moich spostrzeżeń.

"Z każdym kolejnym filmem dało się odczuć, że Pialat rzyga już poetyką ulicy, że na niej świat się nie kończy, że można grzebać głębiej i mądrzej, że nie samym chlebem człek żyje." - to stwierdzenie nie ma potwierdzenia w jego filmach, tylko ten jeden odchodzi od poetyki reizmu (moim zdaniem pozornie). Wszystkie jego filmy były badaniem rzeczywistości, w moim odczuciu w tym filmie chciał spojrzeć na nią oczami osoby religijnej. Dla osoby niewierzącej głęboka wiara jest rodzajem obłędu.

"To film w 100% religijny" - bardzo autorytarne stwierdzenie, już w samymi filmie słyszymy wiele słów które są zwykłymi herezjami w świetle doktryny kościoła katolickiego (a bohater do niego należy). Film bardziej jest o religii, niż jej wyznaniem.

"Większość ludzi patrzy w chodnik, Pialat patrzył w niebo ( w gwiazdy?). Za to go lubię." - lubisz go, ale go nie znasz. Twoje słowa brzmią jakbyś zaklinał stan faktyczny.

ocenił(a) film na 7
brava

"lubisz go, ale go nie znasz. Twoje słowa brzmią jakbyś zaklinał stan faktyczny." - pisałem o nim pracę magisterską, więc musiałem go dobrze poznać. Nie było wyjścia. Mało tego: w hierarchii ulubionych reżyserów, stoi u mnie najwyżej, a nie jestem fanatykiem ulicy na ekranie. Widzę jego kino unoszące się nieco nad ziemią i z nieufnoscią spoglądające na tych, którzy postrzegają je wyłacznie przez pryzmat brudnych ciuchów, zapachu ciała i krzyków rzucanych w twarz ukochanej osoby. "Religijność" czy tam metafizyka jego kina nie objawia się w filmowaniu kościołów, cudów i patosu zmartwychwstania. Dotyczy bardziej sfery uczuć, które niebezpiecznie zbliżają się do stanów religijnych uniesień. Przykład z brzegu: ostatnie scena "Policji" - tylko powierzchownie badające oko dostrzeże w niej realizm. Wchodzimy do wnętrza człowieka, jego otoczenie istnieje, ale tak jakby nie istniało. Problem z Pialatem jest taki, że nigdy nie dano mu zrobić filmu takiego, jaki zawsze chciał zrobić. To zawsze był kompromis na rzecz ulicy, na szczęście, kamera Pialata mniej bawi się w kreowanie świata przedstawionego a bardziej stara się uchwycić wewnętrzne stany bohaterów. Twarz jest zwierciadłem duszy- mówił Bresson. Dla Pialata zwierciadłem duszy jest całe ciało człowieka, dlatego pozwala aktorom niejako prowadzić kamerę, która jest nienasycenie ciekawa, zawsze zaskoczona, czasem zdezorientowana. Ale to wewnętrzny świat bohatera jest jej tematem, nie zasikana klatka schodowa

"To film w 100% religijny" - bardzo autorytarne stwierdzenie, już w samymi filmie słyszymy wiele słów które są zwykłymi herezjami w świetle doktryny kościoła katolickiego (a bohater do niego należy). Film bardziej jest o religii, niż jej wyznaniem" - dla mnie film religijny to taki, która nie ma na celu podważać prawd czy przypuszczeń wiary, ale który pochyla się nad nimi z ciekawością i potrzebą zbadania. Dla mnie dylemat bohatera dotyczy wyboru między Bogiem a szatanem, nie wątpliwościami co do stanu własnej psychiki. Pialat jest zbyt inteligentny na tak płaskie (ala "Dziecko Rosemary") odczytanie filmu

Bezsenny84

"pisałem o nim pracę magisterską, więc musiałem go dobrze poznać" - ale czy poznałeś w pełni, może przefiltrowałeś go przez własny światopogląd. Film jest tak samo twój jak i twórcy.

"Mało tego: w hierarchii ulubionych reżyserów, stoi u mnie najwyżej, a nie jestem fanatykiem ulicy na ekranie. Widzę jego kino unoszące się nieco nad ziemią i z nieufnoscią spoglądające na tych, którzy postrzegają je wyłacznie przez pryzmat brudnych ciuchów, zapachu ciała i krzyków rzucanych w twarz ukochanej osoby." - może ty, ale oglądając jego filmy czuć fascynacje światem ulicy, gdyby taki nie było nie podejmował by takich tematów,

""Religijność" czy tam metafizyka jego kina nie objawia się w filmowaniu kościołów, cudów i patosu zmartwychwstania" - wskazem przecież Bressona jako reżysera religijnego, a on jak pewnie wiesz nie za często pokazywał kościoły, tak samo Eric Rohmer, który deklarował, że chcę swoimi filmami przewracać ludziom wiarę w Boga.

"Dotyczy bardziej sfery uczuć, które niebezpiecznie zbliżają się do stanów religijnych uniesień. Przykład z brzegu: ostatnie scena "Policji" - tylko powierzchownie badające oko dostrzeże w niej realizm. Wchodzimy do wnętrza człowieka, jego otoczenie istnieje, ale tak jakby nie istniało." - to twoja definicja, ale religijność bez łącznika z konkretnym wyznaniem, jego zasadami to nie religijność. To się wyklucza, ty który pisałeś zapewne wiesz, Pialat był wierzący, czy nie? Jeśli tak, to masz racje, a jeśli nie to mógł się fascynować, ale nie jest to sztuka religijna. To świecki mistycyzm.

"Problem z Pialatem jest taki, że nigdy nie dano mu zrobić filmu takiego, jaki zawsze chciał zrobić. To zawsze był kompromis na rzecz ulicy, na szczęście, kamera Pialata mniej bawi się w kreowanie świata przedstawionego a bardziej stara się uchwycić wewnętrzne stany bohaterów. Twarz jest zwierciadłem duszy- mówił Bresson. Dla Pialata zwierciadłem duszy jest całe ciało człowieka, dlatego pozwala aktorom niejako prowadzić kamerę, która jest nienasycenie ciekawa, zawsze zaskoczona, czasem zdezorientowana. Ale to wewnętrzny świat bohatera jest jej tematem, nie zasikana klatka schodowa." - przykro mi, ale tego nie kupuje, spokojnie mógł kręcić gładkie film o sytych mieszczuchach, ale wybierał takie tematy jakie wybierał, a sama ludzka twarz bez kontekstu płynącego z rzeczywistością, jej sytuacji społecznej, która nadaje historią ciężaru nie ma sensu. Zaszczana klatka schodowa jest równie istotna jak wpisana w nią osoba.

"Dla mnie dylemat bohatera dotyczy wyboru między Bogiem a szatanem, nie wątpliwościami co do stanu własnej psychiki." -wyboru? Bohater jest zgubiony, to widzimy, nie mamy wglądu do jego psychiki, więc twoje wnioski są nadużyciem.

"Pialat jest zbyt inteligentny na tak płaskie (ala "Dziecko Rosemary") odczytanie filmu." - moim zadnie jest jeszcze bardziej inteligentny, nie da się wykluczyć ani szaleństwa ani prawdziwego spotkania z diabłem lub Bogiem. Reżyser nie daje, o czym wspominałem wielokrotnie, potwierdzenia na cokolwiek, patrzymy na świat oczami tego księdza, ale czy to jest prawdziwe czy nie tego już nie wiemy. Oczywiście, jeśli reżyser był wierzący to jest tylko jedna odpowiedź. Ale i tak reżyser był świadomy, że osoby w religijnym transie, są niemal jak obłąkane. Spójrz jak na niego patrzą inne postacie, z rodzajem fascynacji, ale też strachu lub obawy. To jest w filmie.

ocenił(a) film na 7
brava

W ostatecznym krztałcie Bresson nie robił kina innego, niż to Pialata. Obaj nadawali na tej samej linii duchowej, z tą różnicą, że u tego drugiego rzeczywistość duchowa ubabrana jest znoszonymi ciuchami, smrodem niemytego tyłka, ogólnie dylematami ciała za pomocą którego wnętrze człowieka wyraża się w pełni i świadomie. A kino jest sztuką widzialności, wszak nie sfilmujesz czegoś czego nie widać. To, co ukryte, niedostępne oku ludzkiemu można wyrazić za pomocą cwanych, i w gruncie rzeczy bardzo tanich sztuczek inscenizacyjnych w rodzaju pkt widzenia kamery sugerującego obecność tajemnicy której nie ma, czy montażu sztucznie i nachalnie fabrykującego znaczenie które w normalnych warunkach nie ma racji bytu. Bresson i Pialat ( dodałbym jeszcze Cassavetesa) głębi i sensu poszukują w obecności aktora na ekranie, robiącego użytek ze swego ciała, bo tylko tak jest w stanie nadać przeżyciom duchowym wygląd materialny. Pialat nie lekceważy otoczenia - to prawda, ale otoczenie istnieje tu dla bohatera, nigdy na odwrót. Człek przecież wyraża "siebie" w reakcji na bodzce otaczającego świata, nie może istnieć w próżni, sam dla siebie. Bohater "Kieszonkowca" sens istnienia odkrywał (i rozwijał się duchowo) w złodziejskim fachu któremu się poświęcił, bohaterowie Pialata ową pełnię znajdują w kontakcie z innymi. Nie potrzebne im krzyże, woda święcona, i odprawianie trzy razy dziennie zdrowasiek

" Oczywiście, jeśli reżyser był wierzący to jest tylko jedna odpowiedź. Ale i tak reżyser był świadomy, że osoby w religijnym transie, są niemal jak obłąkane. Spójrz jak na niego patrzą inne postacie, z rodzajem fascynacji, ale też strachu lub obawy. To jest w filmie." - jednego dnia wierzył, drugiego nie, mniej więcej jak większość ludzi. Owszem, ludziska wokół niego nadstawiają oczu i uszu w poczuciu niedorzeczności, mnie jednak bardziej interesuje współczucie samego Pialata, którego wiarę w sens duchowych poczynań bohatera głęboko odczuwam

Bezsenny84

Tak, czytam i widzę, że wymienię używasz określeń duchowy oraz religijny. Bresson był człowiekiem religijny, nie ukrawał tego, ale jak piszesz nie można tego powiedzieć o Pialatcie (dobrze odmieniam?). U niego mogę dostrzec duchowość, bliżej jej do duchowości Kieślowskiego. Obydwaj rzeźbili w rzeczywistości, za to kino Bressona jest w pełni jego kreacją, on nie daje się ponieść otaczającemu go światu, on konstruuje z niego własny odrębny język (np. taki "Pieniądz" można oglądać z Biblią w ręku, niemal każda scena odnosi się do jakiegoś jej fragmentu), gdyby np. postać z filmu Kieślowskiego jakoś znalazła się w którymś z filmów Pialata, to odnalazła by się w nim doskonale, za to bohater Bressona byłby całkiem anachroniczny. Nie wiem, czy można porównywać tu Cassavetesa, bo to człowiek wyrosły z kultury amerykańskiej, oni tam się kierują trochę innymi wartościowościami, choć trop wydaje mi się interesujący. Uważany za jego najbardziej osobisty film "Zabójstwo chińskiego bukmachera" jest o wartości dla niego nadrzędnej, o niezależności, o postawieniu na swoim. A jednocześnie jest w tym bohaterze coś z superbohatera, nad ludzkiego, to jak on się spina w sobie.

"jednego dnia wierzył, drugiego nie, mniej więcej jak większość ludzi. Owszem, ludziska wokół niego nadstawiają oczu i uszu w poczuciu niedorzeczności, mnie jednak bardziej interesuje współczucie samego Pialata, którego wiarę w sens duchowych poczynań bohatera głęboko odczuwam" - muszę powiedzieć, że to utwierdza mnie w mojej interpretacji, że reżyser tu sugeruje szaleństwo i jednocześnie możliwość cudu, boga i diabła. Tak jak piszesz bohater głęboko odczuwa, ale czy to w co wierzy jest prawda, czy tyko złudzeniem. Bohater do końca jest niepewny i to pasuje do charakteru reżysera.

ocenił(a) film na 7
brava

Obejrzałem po latach "Pod słońcem..." i chyba muszę zgodzić się z twoim spojrzeniem na film, rzeczywiście cała ta "boska otoczka" stała pod dużym znakiem zapytania, nawet scena "uzdrowienia" dziecka wydaje się mocno dwuznaczna.

Bezsenny84

Pamięć potrafi zwodzić, znam to. Konfrontacja z filmem jest najlepsza.

ocenił(a) film na 5
KYRTAPS

Ten film jest jak teatr telewizji.... teatralność, statyczne zdjęcia, montaż tylko z konieczności i literatura, tony literatury + dłużyzny, które nic do całości nie wnoszą(nie chodzi o np. wędrówkę, ale o dziwne przedłużenia ujęć, kiedy nic się dzieje, żadnej 'metafizyki', no nic po prostu). I ten tragiczny brak jakichkolwiek dźwięków, prócz paru momentów. Nudny przeraźliwie, jakiekolwiek pochwały są chyba tylko ze względu na (jak mniemam) bezpośrednią łączność z książką(świetna, ale do cholery, ja chcę dobry film) i uznanie teatralnego charakteru(ohydnie długi spektakl), bo wtedy jeszcze bardziej docenia się Depardieu.
Złote Palmy chyba zawsze są takie, że albo lubisz albo nie :P

HUtH

Widziałem zbyt wiele teatrów telewizji, i nie mogę się zgodzić, że ten film ma coś z nimi wspólnego. Oczywiście film korzysta z chwytów teatralnych, ale też jest bardzo filmowy, reżyser w widoczny sposób eksperymentuje z formą (i dlatego jest między innymi taki ciekawy!). Wiele z twoich zarzutów wynika z nieświadomości, że reżyser jest dzieckiem nowej fali i wiele zabiegów wynika z bliskość z tą formacją twórczą, np. długie ujęcia czy brak muzyki. Co do książki, to pisałem o tym wyżej, jest to ramota, pisarz ma kilka znakomitych pozycji, ale ta do nich nie należy. Reżyser wywalił z filmu duże fragmenty powieści, zdaje się ze względu na jej kiczowatość. Co do nudy, ja się nie nudziłem, ale to jest jedna z najbardziej subiektywnych odczuci filmowych, z tym nie można dyskutować.

Moim zdaniem przed zobaczeniem tego filmu trzeba się zapoznać z filmami Bressona i Dreyera. Reżyser kontynuuje i komentuje ich filmy. Miałbyś wtedy większe wyczucie kontekstu, a to zawszę zwiększa wartość filmu.

ocenił(a) film na 5
brava

"Wiele z twoich zarzutów wynika z nieświadomości, że reżyser jest dzieckiem nowej fali i wiele zabiegów wynika z bliskość z tą formacją twórczą, np. długie ujęcia czy brak muzyki."
Owszem, nie jestem aż tak w temacie filmoznawstwa, ale jak oglądałem ten film to podejrzewałem, że przecież ktoś, kto bierze się za taki temat, nie mógł zrobić specjalnie tego tak 'źle'(w moim mniemaniu) i że coś za tym musi stać. No cóż, trudno mi teraz takie coś oceniać, czy mam brać poprawkę na to, że to jest w takiej, a nie innej konwencji i mimo że przez nią film jest nudniejszy(ta opinia jest moja, ale przypuszczam, że intersubiektywnie jest podobnie nawet dla znawców tematu... chyba że ci znawcy są pretensjonalni i ocho-achują nad tym), to zignorować te odczucie? Czy też może sama konwencja może mi nie odpowiadać i oceną mogę wyrażać to? Piszesz, że przez eksperyment z formą film jest ciekawy, owszem eksperyment ciekawy i do dyskusji, ale jego wynik, efekt - nudny :P Naprawdę nie potrafię zrozumieć zasadności tych prawie zatrzymanych ujęć, ja w tym nie czuję filmowości, tylko teatr, jakaś pantomima w ogóle(szczególnie nieruchomi statyści to podkreślali). Nie wiem, muszę to sobie przemyśleć :P
Nie wiem jak to jest, że dłużyzny Hanekego, Antonioniego są świetne, a dłużyzny np. Malicka dobre na drzemkę... w każdym razie dla mnie.

HUtH

"jest nudniejszy(ta opinia jest moja, ale przypuszczam, że intersubiektywnie jest podobnie nawet dla znawców tematu... chyba że ci znawcy są pretensjonalni i ocho-achują nad tym" - muszę cię zmartwić, ale nie ma obiektywnie nudnych filmów, książek, wszystko zależy od odbiorcy. Mnie ten film nie nudził, wszystko zależy jak mówię od widza. Bo jeśli iść twoim tokiem rozumowania wszystkie filmy Tarkowskiego są nudne, postacie snują się, coś mówią w przestrzeń, lub wcale nie mówią, lub nawet nie mówią tylko siedzą, np. mamy scenę, gdy dwóch facetów siedzi na otwartym wagonie klejowym tyłem do kamery i coś mówi do siebie, a scena trwa i trwa, a i tak film ma zagorzałych fanów, który oglądają go wielokrotnie.

"Nie wiem jak to jest, że dłużyzny Hanekego, Antonioniego są świetne, a dłużyzny np. Malicka dobre na drzemkę... w każdym razie dla mnie." - Haneke który zresztą bardzo mocno wzoruje się na Antonionim kreci film tak aby miały w sobie suspens, jaką intrygę, taka "Biała wstążka" to przecież zwyczajny film kryminalny, inna sprawa, że zwykle jego filmy jak i Włocha nie kończą się tak jak zwykłe film. Albo bardzo długie ujęcie z "Kodu nieznanego" z papierkiem lub w metrze, tam kipi od emocji. Za to Malick to poeta, impresjonistą, szukający boga, a może go nawet widzącego, ale i on w "Badlands" intrygująco nawiązuje do "Buntownik bez powodu" i Jamesa Deana, u niego w filmie postacie zachowują się tak jakby widziały z nim filmy i chciały przenieś te zachowania do rzeczywistości.

"Naprawdę nie potrafię zrozumieć zasadności tych prawie zatrzymanych ujęć" - to wydaje mi się odniesieniem do kina niemego i stosowanych w nim ujęć gdy nagle wszystkie postacie zamierały, tak jak do zdjęcia. Zresztą są tu też nawiązania do filmów Lumierów, reżyser powtarza kadry z ich filmów, miałem wrażenie, że reżyser chciał nakręcić film w stylu wczesnych filmów niemych, ale z dźwiękiem i mówionymi dialogami. To tylko moja teoria. Ale, żeby nie być goło słownych zobaczy tego klasyka "Spekulanta zbożowego" (zastygający ludzie w kolejce po chleb, nie jest to realistyczne): https://www.youtube.com/watch?v=WHLfjB7dSyc

"ja w tym nie czuję filmowości, tylko teatr, jakaś pantomima w ogóle(szczególnie nieruchomi statyści to podkreślali). Nie wiem, muszę to sobie przemyśleć :P" - teatr, teatr, ale nie ma jednego teatru, są bardzo różne. Zresztą w teatrze najważniejsze jest to, że jesteś na sali i widzisz to na żywo. I to bardzo mocno działa.

ocenił(a) film na 5
brava

"muszę cię zmartwić, ale nie ma obiektywnie nudnych filmów, książek, wszystko zależy od odbiorcy. Mnie ten film nie nudził, wszystko zależy jak mówię od widza. "
Dziwi mnie to. Moim zdaniem jeśli coś stoi, jeśli jest spokojne aż do przesady, jeśli nie ma niemal żadnych bodźców, to robi się nudno. Moim zdaniem pojawia się tu ta okropna dla człowieka jego fizjologia, jakieś atawizmy wręcz, że skoro jest cicho, spokojnie, to bezpiecznie i można spać. Szczególnie kiedy ktoś ogląda film późno :) Jest to pewne uproszczenie, ale tak to rozumuję. Wydaje mi się, że dla ciebie ten film nie jest nudny, bo potrafisz odkryć wiele nawiązań i w twojej 'głowie' ciągle się coś dzieje, ponadto pewnie specjalnie nastawiasz się na świadomy odbiór filmu i powiedzmy, że u ciebie intelekt zwycięża ciało :P A kiedy ja po raz dziesiąty słyszę najpierw przydługi monolog(wtedy wytężam uwagę), a następnie znów te przerwy, kiedy prawie że nic się nie dzieje - wyłączam się, bo kolejny raz nie potrafię znaleźć klucza do zrozumienia tego. Można więc uznać, że jest to film dla ludzi mocno siedzących w temacie, a ignorancka reszta(czyli ja) najlepiej jeśli nie będzie go oglądać. Godzę się z tym, choć twoje zaciekawienie tą nudą, w której tak wiele znajdujesz, przypomina mi jakąś hmmm egzaltację. Choć to chyba typowa reakcja laika, który obserwuje ludzi podziwiających współczesną sztukę, której nie da się świadomie odebrać, nie znając wszystkich korelacji. Powiem szczerze, że nie lubię takiej sztuki, która opiera się głównie na jakiejś intelektualnej grze pomijając podstawową wrażliwość człowieka.

Tarkowski przede mną(wiele przede mną), widziałem tylko Solaris i mimo dłużyzn, intrygował mnie.
Co do Hanekego - 'Miłość' - właściwie jedna wielka poprzecinana kilkoma dialogami dłużyzna. A po prostu wbiła mnie w fotel. Nawet jeśli jest w tym filmie jakaś intelektualna gra, to są też normalne emocje. To trochę jak malarstwo abstrakcyjne, np.Rothko, pewnie intelektualiści wiele mogą o tym gadać, ale na normalnie wrażliwym człowieku również robi to wrażenie. Ale już taki Malewicz odchodzi w teorię i jego kwadrat jest niezrozumiały.

Co do odkrywania przez ciebie kolejnych nawiązań - cieszę się, zawsze się czegoś dowiem z tych wydawałoby się trwoniących tylko czas internetowych dyskusji.
A teatr... chyba widzę u Pialata ten rodzaj teatru, którego również nie rozumiem, bo jest dla ludzi 'siedzących' w nim. Więc cofanie się w nieskończoność, czy też niezrozumienie...

Nie lubię się tak rozpisywać, bo to takie lanie wody i powolne przelewanie myśli, zawsze mam wrażenie, że mógłbym to co napisałem na świeżo skrócić, ale tak to już wieczorem i gdy sprawa mnie zajmuje, jest.

HUtH

Stający obraz także jest bodźcem, w muzeum gdy jesteś przed obrazem ten też jest statyczny, ale on i tak na ciebie działa, to wystarcza. Może obieram film intelektualnie, ale też jest dla mnie przeżyciem emocjonalnym, jak i estetycznym. Postać księdza w tym filmie jest fascynująca, jest w nim zagadka, twarze aktorów też mają coś co sprawia, że chce na nich patrzeć. Ma to w sobie siłę.

Moim zadaniem trzeba się nauczyć oglądać film inaczej opowiadane, trzeba być mniej egoistycznym odbiorcą, bo większość widów ma pewien z góry ustalony pogląd jak ma być opowiedziana historia, jeśli jest inaczej, reżyser wymaga przestawienia się na swoją wrażliwość, to pojawiają się oskarżenia o "dłużyzny", choć dla reżysera czas ujęcia był właśnie optymalnym.

Ogólnie chodzi mi to, że nie ma jednego ustalonego sposób opowiadania, każdy jest inny, ten klasyczny hollywoodzki i ten ze slow cinema. Nie ma nudy, bo nuda, to stan indywidualny.

ocenił(a) film na 5
brava

"Stający obraz także jest bodźcem, w muzeum gdy jesteś przed obrazem ten też jest statyczny, ale on i tak na ciebie działa, to wystarcza."
Chyba że to seria bardzo podobnych obrazów, na które muszę patrzeć przez prawie dwie godziny w pustym muzeum i niemal bez bodźców audio :P
I owszem ksiądz, twarze(gra), atmosfera, tekst, są przyciągające do pewnego stopnia, bo kiedy aktorzy przestają deklamować i znów jest okres ciszy i oczekiwania, to oprócz tych ludzi wtedy myślących o filmie albo w kontekście, cała reszta odpada. Smutne, ale prawdziwe.

"Moim zadaniem trzeba się nauczyć oglądać film inaczej opowiadane, trzeba być mniej egoistycznym odbiorcą, bo większość widów ma pewien z góry ustalony pogląd jak ma być opowiedziana historia, jeśli jest inaczej, reżyser wymaga przestawienia się na swoją wrażliwość, to pojawiają się oskarżenia o "dłużyzny", choć dla reżysera czas ujęcia był właśnie optymalnym. "
Ja naprawdę starałem się być otwarty(zawsze staram się i zdarza mi się prowadzić na FW błędne walki z wiatrakami co dają 1 dobrym filmom), ale w pewnym momencie film mnie przemógł. To nie jest łatwe odczytywać jakiś film, który został w jakiejś artystycznej teoretycznej konwencji zrobiony(i w tym przypadku tak 'kontemplacyjnej', że w końcu nużącej), nie siedząc w temacie. Trudno wpasować się na seans we wrażliwość reżysera, skoro on ją budował przez wiele godzin myśląc nad i tworząc film. Jeśli nie ma się oglądu teoretycznego, jakiegoś rozeznania artystycznego, na którym można się wesprzeć, a sam film taki jakiego go widać, nie 'chwyci', to jest ciężko. Takie już jest kino ambitne, to jest naprawdę ambitne, skoro tak się trzeba wysilić :) Ale to ja już wolę kino nie aż tak 'ambitne'. Zresztą... czy twórca nie zdaje sobie sprawy, że tylko garstka da radę odczytać jego film, ale nie dba o to, bo i po co, skoro chodzi o sztukę...?

HUtH

Trochę mnie dziwni ten odbiór, choć może to wynikać z tego, że widziałem naprawdę powolne filmy. Jeśli chcesz zmierzyć się z takimi polecam ci coś z Tsai Ming-lianga, jego ostanie filmy to już jakiś skraj poetyki długich ujęć, a i tak u niego to ma swój rytm, można się w to wczuć, i nie ma tam za bardzo ukrytych treści. Taka próbka jego stylu, w tym krótkim metrażu (przy nim ten film wyda się kinem akcji!): http://vimeo.com/49339358

Na koniec polecam zobaczyć wcześniejsze filmy Pialata - "Lulu", "Nie zestarzejemy się razem", "Za naszą miłość" - są bardziej przystępne, mam nawet wrażenie, że wiele z tych film jest inspiracją dla współczesnych reżyserów. Niesamowity jest Gérard Depardieu w "Lulu", jego postać jest zaprzeczeniem tego księdza (a może nie?), sam aktorów mówił, że jest to jego rola życia. Niech to będzie zachętą.

ocenił(a) film na 5
brava

Ciekawa ta krótkometrażówka, tzn. w ogólnym spojrzeniu są to raczej eksperymenty, które można sporadycznie odkrywać... ale nawet w tym krótkim filmie działo się znacznie więcej niż 'Pod śłońcem...', chyba nawet więcej różnych miejsc i ujęć było :P I nie było to tak teatralnie nienaturalne jak u Pialata(kurczę teraz to chyba zarzuciłem mu pretensjonalność? No w sumie..)

Wprawdzie ten film mnie trochę zniechęcił do dalszego zapoznawania się z twórczością Pialata, ale jeśli Depardieu jest, to pewnie sięgnę. Na razie obejrzałem innego nowofalowca: 'Zeszłego roku w Marienbadzie' Resnais. I mimo również nieco monotonnego charakteru to nie nudził, forma jest tak niesamowita, że wystarczająco pobudza mój mózg :) Szkoda tylko, że czuję się po tym filmie nieco głupi, muszę coś o nim poczytać...

HUtH

Całkiem zapomniałem odpisać, ale już nadrabiam. Ta krótkometrażówka ma jeszcze kolejne części, mnich doczłapie jaż do Francji.

"Zeszłego roku w Marienbadzie" to film, który koniecznie trzeba znać, z kina nowej fali należy mieć odhaczane "400 batów", "Do utraty tchu" oraz "Żyć własnym życiem". To absolutne minimum. Co do sensu "Zeszłego..." to nie musisz czuć się głupi, to film który z założenia miał sprawić, że widz czuje się jakby się zgubił, jakby sens gdzieś był, ale nie można było go złapać, jakby cały czas się wymykał. To tak jak postać w filmie, która chcę stwierdzić coś na pewno, czy to miało miejsce czy nie, ale odpowiedz jest niepewna. To jeden z tych filmów, których lepiej za dobrze nie rozumieć, bo uleci z nich cały powab. A i jedno, Resnais bardzo lubił bawić się konwencjo teatru, niektóre jego film są bardzo teatralne, a jednocześnie tak zrobione, że nie można byłoby ich wystawić na scenie, bo końcowy efekt uzyskał poprzez różne filmowe sztuczki. Tak przewrotność.

ocenił(a) film na 5
KYRTAPS

Mam podobne odczucia. Jeszcze rozmowę pomiędzy księżmi mógłbym sobie tak wyobrazić jak w filmie, ale rozmowy księdza z innymi ludźmi i innych ludzi między sobą powinny wyglądać autentycznie. Tutaj to bardzo niszczy film. Główna bohaterka jako zwykła dziewczyna uwikłana w zło powinna zachowywać się inaczej niż jakaś Hypatia z Aleksandrii. Powinna mówić językiem prostych normalnych ludzi, a nie jakieś smutki filozoficzne opowiadać.

Dziwnie również wyglądała ta grupa ludzi chcących nie pozwolić proboszczowi wyjechać poza granice parafii (niby czemu?). Jednak im więcej w filmie użytych jest symboli tym lepiej się go ogląda. Scena wskrzeszenia i scena ostatnia są bardzo dobre i wieloznaczne.

ocenił(a) film na 6
KYRTAPS

Popieram, że trudno do końca zaklasyfikować i ocenić. Byłaby nawet szansa na drapieżny film o trudnościach wiary, jak niezapomniana dla mnie 'Inkwizycja' z Derekiem Jacobim. A jednocześnie film psują schematy rodem jak z, nie przymierzając, harlequina.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones